Tokio 24 – vlog w muzeum
Znany vloger, azjatycka metropolia, krakowskie muzeum i nowe media – jak wypadło to połączenie? Do 29 września można się o tym przekonać w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie.
Krzysztof Gonciarz, vloger z prawie milionem subskrypcji w serwisie Youtube. To także publicysta, podróżnik i autor książek. Laureat nagród przyznanych m.in. przez National Geographic, Samsung czy Grand Video Award. Od 2014 roku mieszka w Tokio, gdzie ma własną firmę produkującą filmy. W 2019 roku stał się za to pierwszym polskim youtuberem, który stworzył swoją wystawę w muzeum.
Wystawa „Tokio 24” w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie podzielona jest na trzy sale. W pierwszej z nich znajdujemy wielki ekran, na którym emitowany jest ponad dwudziestominutowy film pokazujący życie w Japonii od świtu do zmierzchu. Film jest rejestracją codzienności mieszkańców Tokio, zwykłych momentów i zwykłych miejsc. Ludzie chodzą do pracy, mijają się na ulicach, w metrze. Nie ma tu ujęć jakie znamy z turystycznych folderów czy pocztówek. Właściwie – gdyby nie nazwa wystawy – można by umiejscowić film w każdym większym, azjatyckim mieście. O ile jednak przy wyborze treści ta zwyczajność i odejście od stereotypowych wyobrażeń o Tokio ma sens, czyniąc opowieść bardziej uniwersalną historią o mieście i człowieku, o tyle brak kreatywności i pomysłu przy montażu trochę rozczarowuje. Widz nie otrzymuje niczego więcej niż zbitek ujęć, połączonych ze sobą w klasyczny sposób.
Wszystko wynagradza jednak druga sala, w której kluczową rolę odgrywa aranżacja przestrzeni, gdzie warto podkreślić rolę kuratorek wystawy: Joanny Haby i Moniki Pawłowskiej. Materiały filmowe emitowane są tu nie tylko na ścianie, ale także na podłodze, instalacji z małych kwadratowych luster, pionowych słupków czy w specjalnej konstrukcji, w której widz może wejść do wnętrza. Multiplikacja i rozszczepienie projekcji sprawiła, że w przestrzeni wystawy odbiorca może poczuć się jak w wielkim, hucznym, azjatyckim mieście, gdzie dźwięki dopływają ze wszystkich stron, światła migają na około, bodźce zewnętrzne nakładają się na siebie i nie sposób znaleźć chwili spokoju. Dodatkowo przestrzeń pełni ważną funkcję społecznościową – to tu widzowie mogą „pobawić się” wystawą. Mogą spojrzeć na nią z różnych perspektyw, zajrzeć do środka, stanąć z boku. Sami albo ze znajomymi. To też przestrzeń „instagramogenna”. Krzykliwa, zniekształcająca rzeczywistość, kolorowa, cyberpunkowa. Instalacje aż proszą się, by je fotografować i umieszczać w mediach społecznościowych. Dzięki takiej aranżacji udały się dwie rzeczy. Po pierwsze muzealna wystawa wychodzi poza mury muzeum, zaczynając żyć własnym życiem w mediach społecznościowych. Po drugie odbiorcy wchodzą w rolę autora wystawy, Krzysztofa Gonciarza, który przecież sam dostarcza swój przekaz za pomocą mediów społecznościowych. Wizerunek Tokio zarejestrowany kamerą Gonciarza, zostaje powielony i zniekształcony przez płaszczyznę ekspozycji, a następnie przesłany za pomocą smartfonów odbiorców.
Tokio to miasto przewidywalnego chaosu. Zaskakuje, ale tylko w przewidzianym przez Japończyków, bezpiecznym zakresie. Stanowi środowisko norm i zasad, z którego rodzą się skrajności. Pozornie nieograniczona ekspresja tokijskiej kultury jest jednocześnie asekuracyjna. Wyrażana tak, by – jak to w Japonii – nikt nigdy nie poczuł się urażony – tak o wystawie mówi sam Krzysztof Gonciarz. I faktycznie, w drugiej sali można ten chaos zobaczyć i poczuć.
Trzecia, niewielka sala, wypełniona jest kolorowymi lightboxami imitującymi azjatyckie neony. Z jednej strony dzięki temu widz ma wrażenie przeniesienia się na ciasną, ale święcącą ulicę Tokio, z drugiej strony szkoda, że nie udało się tu zawiesić prawdziwych neonów. Cyberpunkowa atmosfera byłaby wtedy bardziej autentyczna. Ten pokój wydaje się jednak znów skonstruowany pod Instagrama – kolorowe napisy na czarnym tle dobrze niosą się w social mediach. I chyba o to właśnie chodzi.
Zainteresowanie Tokio 24 jest ogromne, a kolejki do Mangghi chyba nigdy nie były tak wielkie. Wielu młodych ludzi przyciągnęło do muzeum przede wszystkim nazwisko znanego vlogera, Krzysztofa Gonciarza. Czy fakt, że stał się twórcą wystawy czyni z niego artystę sztuk wizualnych? Czy w czasach sztuki nowych mediów zmienia się status i rola artysty? Czy Krzysztof Gonciarz zapoczątkował w Polsce trend, który zmieni oblicze galerii sztuki?
Być może wystawa nie jest doskonała, ale to doskonałe wydarzenie, które pokazuje obecny moment w odbiorze kultury. Kto przyciągnie młodych ludzi do muzeum lepiej, niż człowiek, którego każdego dnia oglądają na ekranach swoich telefonów? W dzisiejszym świecie sztuka wysoka miesza się z popularną, a Krzysztof Gonciarz doskonale ten moment uchwycił i wykorzystał.